The 496 Challenge - 496km w lipcu cz.3
- Karolina
- 4 sie
- 3 minut(y) czytania
To już Koniec. Już nie budzę się z kilometrami i nie zasypiam z nimi. Postawiłam kropkę na końcu tej przygody. Teraz ustanawiam NOWY POCZĄTEK.
Poniżej wrzucam relacje z FB.
The 496 Challenge - Dzień 21,...,31 - 21,...,31km - 21-31.07.25
Kiedy na jednej z grup Adam wspomniał o naszym planie podjęcia się The 496 Challenge, Karen Nash napisała komentarz pod jego postem: Many of us do this in summer and winter for a month every year but in miles. Pomyślałam WOOOOW! Nawet mi przez myśl nie przeszło, że to nasze kilometrowe wyzwanie by można przełożyć na mile. I pominę fakt, że ja chodzę, więc chyba bym się zachodziła, nie wspominając już o czasie, który bym musiała poświęcić w ciągu doby, aby takie odległości pokonać. Biegnąc, dystans, który trzeba pokonać, skraca się szybciej. Ale zatrzymała mnie refleksja nad poziomem siły, wytrwałości i wytrzymałości, które trzeba w sobie mieć, aby móc udźwignąć wysiłek, który z każdym kolejnym dniem rośnie i się wydłuża. Jak dla mnie SZACUN i ogromne GRATULACJE.
To jedno zdanie szło ze mną od samego początku przygody z The 496 Challenge. Kiedy mi się nie chciało, kiedy robiło się ciężko, kiedy zmęczenie próbowało przejąć kontrolę nad nogami i umysłem, przypominałam sobie Karen Nash. Jej moc, jej mile, jej kondycję i formę. Czerpałam z jej determinacji, uporu, z jej WIĘCEJ i DALEJ. Miałam swoją inspirację i motywację.

Wędrówki od 21 do 31 lipca to dalsze odkrywanie przeuroczych terenów w Cheshire. Pogoda dopisywała. Nowe miejsca, Audlem i Marbury Country Park, cieszyły. Było wiejsko, spokojnie, cicho. Szło się dobrze. Ostatnie dni spędziliśmy na wybrzeżu Anglii, gdzie piekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony realizowaliśmy projekt wydeptania 496km, z drugiej robiliśmy postęp w naszym marszu dookoła Wielkiej Brytanii. Rzeki, wały, moczary, mokradła, zalewiska, po prostu marsh-e stały się naszymi towarzyszami w doli i nie doli. Wszystko by było idealnie, bo płaski teren, nieskomplikowany, pozbawiony przewyższeń, ale... Ale nieznany nam teren potrafił regularnie zaskakiwać. Drogi kończyły się bez zapowiedzi. Nagle staliśmy przed polem ziemniaków, zboża, albo zarośniętą przestrzenią, pozbawioną jakiejkolwiek ścieżki. Zamiast iść po szlaku, musieliśmy go fizycznie przecierać. Pokrzywy, kolczaste krzaki, zaczepne jeżyny. Akupunkturę mieliśmy naturalną i darmową :-). Ale się nie łamaliśmy. Z każdym kolejnym dniem, pomimo obolałych nóg, odkrywaliśmy w sobie kolejne zasoby, które pozwalały nam iść przed siebie w całkiem lekkich nastrojach.
Wyzwanie 496km ma w sobie coś szczególnego. Otwiera człowieka na życie, siebie i świat. Napięcie opada. Granice znikają. Pojawia się miejsce na wolność, głęboki oddech i niekończące się możliwości. Żyjąc powtarzalną codziennością, człowiek każdego dnia odtwarza ten sam poziom umysłu. Będąc w tym samym, nie ma jak tworzyć coś nowego. Otoczenie jest tym, co przedłuża nasz umysł. I to chyba mi dawało najwięcej frajdy. Nakręcało mnie. Pchało i ciągnęło zarazem. Każdego dnia miałam do dyspozycji NOWE i INNE. Dzięki temu mogłam tworzyć odmienne myśli od tych powszednich, standardowych, dobrze mi znanych. Ja nie szłam tylko nogami. Mój umysł również stawiał krok za krokiem. Tworzył wizje kolejnych wypraw, szlaków i przygód. Gdy upadałam, podpierał mnie moimi marzeniami o przejściu szlaku Morza Północnego, Europy od brzegu do brzegu, a nawet wykluł się nowy pomysł, aby iść Home to Home. Skoro w ciągu ostatnich trzech miesięcy przeszliśmy jakieś 1700km, to znaczy, że jesteśmy w stanie wyjść z domu, który mamy w Anglii i iść pod adres, gdzie mieszkaliśmy w Polsce. Tak się fantazjuje w okolicach 30km, kiedy ma się za sobą prawie 90 dni marszu z rzędu :-).

Czas minął. Projekt został skończony. Trzeba było się z nim pożegnać i zamknąć za sobą drzwi. Teraz można otworzyć kolejne. Po tych wszystkich przedeptanych kilometrach poczułam, że nie tylko chodzeniem człowiek żyje... że jest we mnie limit w dreptaniu po nieskończonej ilości dróg... że potrzebuję czegoś jeszcze. Ze szlaków nie zrezygnuję. Ale chcę poznawać nie tylko te, które prowadzą mnie od punktu A do punktu B i określane są jednostką miary. Chcę dotknąć też takie, które mają swoje ścieżki na innych poziomach i w innych przestrzeniach. Zdecydowałam się wybrać na szlak o nazwie ŻYCIE WARTE JEST ROZMOWY. Chcę mówić i słuchać. Chcę pytać i poznawać. Chcę rozumieć, a nie oceniać. Słyszeć to, co niewypowiedziane i zauważać to, co ukrywane. O tym mówi Dr Halszka Witkowska w swoim wystąpieniu na TEDx Talks.

Stworzyć miejsce, gdzie rozmowa o śmierci, staje się rozmową o życiu... gdzie wstyd związany ze słabością, samotnością, bólem psychicznym, ciężarem łez, staje się odwagą do pokazywania prawdziwych emocji i uczuć... gdzie, zamiast szeptać o ludziach, którzy odbierają sobie życie, wyciąga się pomocną dłoń do osób, które tego potrzebują. Zatrzymać się. Być. Tak po prostu...
Audlem - kontynuacja kanału
Marbury, Lion Salt Works and Great Budworth Circular
Komentarze