Innerwell - Wigtownshire County Golf Club - 124.59km - 27 godzin i 52 minuty; 09-13.08.25
- Karolina
- 21 sie
- 4 minut(y) czytania
Potrzebowaliśmy ciszy. Pobycia w NIGDZIE. Odcięcia się od bodźców biegnących miast. Po ostatnich trzech intensywnych miesiącach zamarzyło nam się miejsce, gdzie usiądziemy w towarzystwie natury, pooddychamy miarowo przestrzenią i wsłuchamy się w nieco zmęczone myśli. Tam będziemy iść niespiesznie przed siebie, patrząc w dal. Będziemy pochylać się nad chwilą. Nasiąkać zwyczajnym dniem, który mija nie czasem zegarka, tylko rytmem bijącego serca.
Nocleg znaleźliśmy w Szkocji, w Burrowhead Holiday Village. Z widokiem na morze. Dawno nie mieliśmy tak uroczej miejscówki. W promieniu kilku mil rozciągało się NIC poza klifami i morskim bezkresem.

Pierwszego dnia, kiedy przyjechaliśmy, już nas nogi poniosły w świat. Najpierw w kierunku St Ninian's Cave. Widoki zachwycały. Poszarpane wiatrem fale huczały, uderzając o brzeg lądu. Surowe skały stały niewzruszone i emanowały siłą spokoju. Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na spacer do Isle of Whithorn. Światło zachodzącego słońca dodawało bajecznej magii i tak przepięknym krajobrazom. Po prawej stronie mieliśmy Isle of Man. Po lewej łąki i pastwiska z ich domownikami. Patrząc w dół, przyglądaliśmy się fokom. Wszystko w tym miejscu zachwycało. Jakbym znalazła swoje miejsce na ziemi.


Po nocy przyszedł świt. W rękach trzymałam kubek z ciepłą kawą. Przed domem biegały króliki. Za oknem było widać błękit nieba i lekko kołyszące się morze. Nie spieszyliśmy się. Nie planowaliśmy szlaku i jego długości. Po prostu chcieliśmy wyjść i iść... patrzeć i widzieć... słuchać i słyszeć. I tak zrobiliśmy. Krok szedł z ciekawością w sercu. Otaczały nas tereny, które leczą duszę. Zapach zbliżającej się jesieni unosił się w powietrzu. Regularnie mijaliśmy sarny, które były prawie na wyciągnięcie ręki. Wiejski klimat cichutko i delikatnie oddychał spokojem. Krowy, owce i barany przyglądały nam się uważnie.



Kiedy tak szliśmy, będąc myślami w innym wymiarze, zatrzymał się samochód. Kierowca zapytał, czy gdzieś nas podwieźć, czy po prostu maszerujemy z wyboru i dla przyjemności? A kiedy siedzieliśmy w Whithorn przed kawiarnią, debatując nad dalszym planem dnia, wspomagając się mapką, którą widzieliśmy na wystawie, pan, który po znajomości wszedł do kafejki po kawę (miejsce było jeszcze zamknięte), wyszedł i podał nam broszurkę, na której mieliśmy rozrysowaną trasę Whithorn Way, szlaku, którym się podpieraliśmy w tej okolicy. Zaskoczona, pomyślałam, że to są te nasze przygody z wędrówki dookoła Wielkiej Brytanii. Kiedy czytam książki osób, które podjęły się jakiegoś wyzwania bądź szlaku długodystansowego, to zawsze im zazdroszczę historii, które trzymają czytelnika w napięciu i mrożą krew w żyłach. My takich nie mamy. Nasze zwroty akcji to przemiłe momenty z ludzką serdecznością w tle. To człowieczy gest, pomoc, wyciągnięta w naszym kierunku bezinteresowna dłoń.

O Szkocji mogłabym pisać godzinami. Mówić w nieskończoność. Tutaj każdy dzień poznaje się na nowo. Tutaj człowiek jest sobą. Tutaj poniedziałki nie mają znaczenia. Tutaj idzie się prawdziwie. Tutaj, w tej zielonej, czasami dzikiej i niedostępnej krainie, kroki są za głośne.

Nie wszystko oczywiście było idealne. Szlakowe ścieżki potrafiły znikać i przedzieraliśmy się w trawach i pokrzywach po pas... albo trafiały się nierówne dróżki, które wykręcały nogi w kostkach bez przerwy. No i ulice. Dopóki się je omija szerokim łukiem, to jest przemiło i przesympatycznie. Ale, jak już się na nie trafi, to rozpędzone auta potrafią zdmuchnąć człowieka z pobocza. Podczas tego wyjazdu dotarliśmy do takich ulic z jednej i drugiej strony. Marsz urywa się bez opcji na kontynuację. Nasze założenie jest, że ma nam się iść bezpiecznie. Będzie więc trzeba grubo pomyśleć, w jakim kierunku postawić krok, aby zachować ciągłość w tych miejscach.

Ten wyjazd to też moje urodziny. 13 sierpnia wstałam o 4 30, szłam na granicy nocy i dnia przez 45 minut i dotarłam do punktu, gdzie mogłam przywitać wschód słońca. Chwila, kiedy ta ognista kula wynurza się znad horyzontu morza, odbiera słowom moc. Symbolika tego momentu to mieszanka nadziei, wiary, wdzięczności, nieograniczonych szans i nieugiętej wytrwałości. Stałam pokornie na klifie... na wąziutkiej ścieżce... nad przepaścią... taka malutka... prosta i zwyczajna... niewidzialna dla kosmosu... nieważna dla świata. Wpatrywałam się w spektakl, który rozgrywał się na niebie i mogłam tylko czuć... tylko się śmiać i wzruszać jednocześnie... tylko chcieć i móc w tym samym momencie. W tej niemej euforii nawet nie zauważyłam, jak za mną stado krów wolnym krokiem wychodziło na pastwisko. Jedna z nich przystanęła i wpatrywała się we mnie lekko zadziwiona. Kiedy już słonko stanęło na nogi, zaczęłam pędzić przed siebie do Isle of Whithorn, gdzie byłam umówiona z Adamem... skąd mieliśmy jechać autobusem do Innerwell. I tak szybciutko, jeszcze unosząc się na fali przeżytych emocji, patrzyłam to pod nogi, to na niebo, to na krowy, między którymi musiałam przejść. Kolejny rok życia przede mną... kolejny rozdział do napisania... kolejne wschody i zachody słońca...



Kiedy zaczynałam projekt przejścia dookoła UK wzdłuż wybrzeża, oczy iskrzyły się do wyzwania, do osiągnięcia, do celu, do sukcesu, do zwycięstwa. Po dwóch latach i 6000km, które mamy w nogach, droga sama w sobie stała się wartością najważniejszą. Już nie zależy mi tylko na tym, aby pokonać, jak najwięcej kilometrów. To, w jaki sposób idę, dużo bardziej mnie definiuje niż sprawne i szybkie dotarcie do końca. To jak się zmieniam, bogacę, otwieram na świat jest czymś, czego nie chcę upuścić.
St Ninian's Cave - Isle of Whithorn - 18.24km - 4 godziny i 21 minut - 09.08.25 Sobota
St Ninian's Cave - Monreith - 32.97km - 7 godzin i 9 minut - 10.08.25 Niedziela
Monreith - Stairhaven - 31.64km - 6 godzin i 54 minuty - 11.08.25 Poniedziałek
Stairhaven - Wigtownshire County Golf Club - 20.79km - 4 godziny i 14 minut - 12.08.25 Wtorek
Innerwell - Isle of Whithorn - 20.95km - 5 godzin i 14 minut - 13.08.25 Środa


























Komentarze