top of page

Penzance to Mullion Cove - 36km - 7 godzin i 50 minut - 29.07.23 Sobota

  • adamdob02
  • 27 wrz 2023
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 19 gru 2023

Tego dnia było już po naszemu i na szlaku byliśmy już przed 7 00 rano. Mówiąc szczerze, to dzień dopiero się budził. Może nie był to wschód słońca, ale miasto jeszcze spało, morze falowało leniwym rytmem, a kolorystyka na niebie była jeszcze troszkę przymglona. Spacerowanie w takiej aurze sprawiało, że unosiłam się kilka centymetrów nad ziemią. To jedna z tych chwil, które mi przypominają, po co ja właściwie chodzę i pcham się w drogę. To był ten moment, kiedy sobie odpowiedziałam na pytanie, dlaczego chcę przejść dookoła Wielkiej Brytanii? Odpowiedź nie jest z górnej półki. Nie ma w niej niczego wyszukanego ani odkrywczego. Chodzi o ruch i prostotę kroku stawianego do przodu, o odkrywanie nowych miejsc i przyglądaniu się światu, o doznania i doświadczenia, które zafundować może tylko natura. To wszystko mnie pcha i ciągnie do przodu jednocześnie.


Plecy sprawowały się znakomicie. Nie były w najlepszej formie, ale też nic nie wskazywało na to, aby miało być gorzej. Adam niósł mój termos ze świeżo wyciśniętym sokiem z warzyw i owoców, w plecaku miałam tylko cienką bluzę i jeszcze cieńszą kurtkę przeciwdeszczową, więc szłam na prawdę na lekko. Mogłam się rozluźnić i swobodnie pooddychać.


Szliśmy promenadą z Penzance w kierunku Marazion. Wpatrywałam się w St Michael's Mount. W porannym blasku prezentowała się niesamowicie. Była taka wyciszona i spokojna. Karmiłam się jej atmosferą, nie zwracając uwagi na kilometry, które pokonywaliśmy. Ten miastowy odcinek był prosty do pokonania. Klifowe spacery dopiero były przed nami. A wraz z nimi dużo zieleni, piaszczyste plaże, atrakcyjne zatoki. Troszkę mocniej wiało, więc podziwialiśmy siłę wzburzonych fal, które z głośnym hukiem rozbijały się o skały. Zastanawialiśmy się, co tutaj jest silniejsze... morze, czy kamieniste, zimne i niewzruszone klify? Rozbujana, ogromna masa wody z całą swoją siłą napierała na skamieliny, które chciała zagarnąć i wchłonąć, a te stały obojętnie, pozwalając morzu spływać po swojej powierzchni. I można by rzec, że nic tu się nie zadziało, że nie ma wygranego, ani przegranego. Ale to nie była prawda. Z czasem żywioł zwycięży.

ree

Dotarliśmy do STONES REEF COMPLEX, gdzie mogliśmy kupić kawę i wypić ją wpatrując się w morskie, całkiem imponujące grzywacze. Odpoczynek. Chwila relaksu z odgłosami fal uderzających o brzeg plaży. Czysta, prosta przyjemność.

ree

Ruszyliśmy w kierunku MULLION COVE. To był cel dnia. Oczy miałam szeroko otwarte. Chłonęłam otoczenie całą sobą. W głowie myśl, że tak już będzie przez kolejnych kilka lat. Ląd i morze. Granica. Początek i Koniec. Przestrzeń. Dzika przestrzeń. Patrzenie w dal po horyzont. Lepiej nie mogłam wymyślić. Ten projekt jest perfekcyjny.

ree

Po drodze trafiliśmy na kolejną znaną już nam miejscowość Porthleven, w którym byliśmy kilka lat temu. To tutaj człowiek może być jednocześnie nad morzem i jeziorem. Piękny teren, cudne plaże, i miasteczko ze swoistą atmosferą. Gdy byliśmy tu pierwszy raz, to przeszliśmy dookoła jeziorko THE LOE, które kształtem przypomina but. Bardzo nam się ta trasa podobała.

ree

No i dotarliśmy do celu, który również okazał się być miejscem, które już wcześniej odwiedziliśmy. Ostatnim kilometrom towarzyszyło milczenie. Zmęczenie dało o sobie znać. Dawno nie robiliśmy takich przewyższeń. A tu teraz trzeba jeszcze jakoś wrócić do domu w Penzance. Dzień wcześniej, jak próbowaliśmy określić trasę powrotną autobusami, to polegliśmy na rozkładach jazdy, które były dla nas nieczytelne. Ale Adam jeszcze w nocy się zawziął i rozszyfrował nasz potencjalny plan przemieszczania się autobusami.

ree

Najpierw musieliśmy dojść do Mullion i tam znaleźć przystanek autobusowy, a to nie było takie proste. Adam miał informację, że jest on w okolicach Cricket Club, ale niczego tam nie było. Po zagadaniu dwóch osób stanęliśmy w odpowiednim miejscu, czyli przy MULLION VILLAGE HALL i faktycznie autobus do Helston z numerem 34 się pojawił. Sympatyczny kierowca wysadził nas w miejscu, gdzie mogliśmy poczekać na autobus U4, który zawiózł nas do Penzance. Troszkę z przygodami, ale cało i bezpiecznie wróciliśmy do domu.


Za nami kolejne 36km, które przeszliśmy w 7 godzin i 50 minut. Czyli nie wiele powyżej normy. To pokazuje, że teren był troszkę łatwiejszy.






Komentarze

Oceniono na 0 z 5 gwiazdek.
Nie ma jeszcze ocen

Oceń
bottom of page