top of page

Lepe - Bosham - 198.65km - 40 godzin i 18 minut; 22-28.05.25

  • Karolina
  • 11 minut temu
  • 3 minut(y) czytania

Było PRAWIE jak zawsze. Tyle że, PRAWIE robi duuużą różnicę. Nowe miasta, miasteczka i wioski. Nowe drogi ścieżki i ścieżynki. Nowe miejsca, zakątki i zakamarki. Port za portem. Przystań za przystanią. Marina za mariną. Statki, jachty, zagłówki, motorówki, łodzie, promy. Przypływy i odpływy. Plaże i promenady. Wały, zalewiska, mokradła. Rzeki, jeziora, lasy i łąki. Knajpy, karczmy i gospody nadgryzione zębem czasu. Szkielety porzuconych łajb. Lisy, sarny, króliki, foki. Turystyczna atmosfera, żeglarski klimat. Tereny wojskowe, zamknięte przejścia i kłódka do pocałowania. Niczego nam nie brakowało pod względem wrażeń. Każdy dzień był wypełniony nowym i innym. Czerpaliśmy z tego garściami.



Całość ma dodatkowo kilka kropek nad "i"... takich smaczków... wisienek na torcie, które nadały naszej wyprawie szczególnego kształtu. Najważniejszą jest spotkanie z Ulą, która napisała do mnie i zaproponowała spotkanie na szlaku. Zachwyceni, ale i lekko przerażeni zgodziliśmy się od razu, aby wspólnie przejść kawałek wybrzeża. To miał być nasz pierwszy raz, kiedy ktoś dołącza do naszej wędrówki. Nigdy się z Ulą nie widzieliśmy. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Niczego o sobie nie wiedzieliśmy. Pytanie podstawowe, które wisiało w powietrzu, to jak nam się będzie wspólnie szło? Jak sprawdzą się nasze umiejętności miękkie, których nie mamy zbyt dobrze rozwiniętych? To była taka randka w ciemno. Spotkanie wyznaczyliśmy na peronie kolejowym. Pociąg przyjechał punktualnie. Ula wyszła, przywitaliśmy się i od razu zrobiło się swojsko. Kilometry w jej pogodnym i uśmiechniętym towarzystwie biegły w szalonym tempie. Ula była dla nas wspaniałym przewodnikiem. Znała teren i nie raz poprawiała trasę, którą Adam rozrysował w AllTrails. Przeprowadziła nas bezboleśnie przez labirynt ruchliwych ulic. Podzieliła się wiedzą o miejscach, które mijaliśmy. Zabrała do kawiarni o ciekawym charakterze i przepysznych wypiekach. Okazało się, że Ula jest administratorką grupy Szwendamy się. Bycie na szlaku, szybki krok, sprawna reakcja na losowe zmiany i aklimatyzacja pogodowa nie są jej obce. Żal było się żegnać. Pozostaje nadzieja, że może jeszcze kiedyś się spotkamy.



Na każdą wyprawę zabieram ze sobą książkę. Tym razem do walizki spakowałam The Salt Path. Idąc od miasta do miasta, mijałam niezliczoną ilość plakatów z filmem, który jest ekranizacją tej opowieści. Szłam noga za nogą, kilometr za kilometrem, niosąc w sobie historię dwojga ludzi, którzy tak jak my brnęli przed siebie, mocowali się ze zmęczeniem, bólem, wiatrem, deszczem, piekącym słońcem... którzy tak jak my odkrywali świat, życie, siebie na nowo... którzy nasiąknęli słonym morzem, drogą, prostotą, surowymi klifami, dzikimi przestrzeniami, bezkresną wolnością. Podczas tej wędrówki nie byłam sama. Byli jeszcze Raynor i Moth. Małżeństwo z naszego przedziału wiekowego, które pokazało, że nie najmądrzejsze decyzje podejmuje się bez względu na to, ile ma się lat... że przygoda to nie przywilej dla młodych.



Wyjazd ten różnił się od innych, bo miał w sobie dodatkowy projekt. Wchodził w skład miliona kroków, które zaplanowaliśmy przejść w maju. Wyruszając do Portsmouth, byliśmy już dosyć zmęczeni. Za nami było ponad dwadzieścia dni, podczas których wydreptaliśmy grube tysiące kilometrów. Ale pomimo obolałych nóg szliśmy dalej i cieszyliśmy się tym. Już wtedy wiedziałam, że mój wysiłek zadedykuję stronie ŻYCIE WARTE JEST ROZMOWY. Dawało mi to poczucie, że robię coś większego niż ja sama. Wyciągało mnie to w kierunku refleksji o życiu. Rozmyślałam, czym ono dla mnie jest i jak to czasami można się z nim nie lubić. Rozmyślałam o samotności człowieka wśród ludzi... o ciężarach, które nosi się na własnych ramionach... o wyścigu, który zapomina o prawie do odpoczynku... o posiadaniu, które pomija wdzięczność... o odrzuceniu, które rani bliskość... o wyschniętych łzach i bezradności, które prowadzą do myśli samobójczych, a nawet i do odebrania sobie życia. Mocniej się przyglądałam wszystkiemu, co mnie otaczało. Patrzyłam na to przez pryzmat osób, które są w kryzysie. Moje barwy, zapachy, dźwięki i kształty, którymi się zachwycam i karmię, stawały się przeźroczyste, traciły sens, znikały w ciemności. Samobójstwo nie jest tematem łatwym. Nie każde da się uratować. Ale na pewno warto i trzeba próbować zapobiegać im. Dlatego kłaniam się nisko tym, co wyciągają pomocną dłoń i nie oceniają... oraz tym, którzy znajdują w sobie siłę, aby po tę pomoc sięgnąć i stanąć twarzą w twarz z kolejnym dniem.



Portsmouth - Emsworth - 35.67km - 7 godzin i 31 minut - 22.05.25 Czwartek

Gosport - Portsmouth - 36.26km - 7 godzin i 29 minut - 23.05.25 Piątek

Gosport - Bursledon - 28.05km - 5 godzin i 39 minut - 24.05.25 Sobota

Bursledon - Totton - 27.64km - 5 godzin i 24 minuty - 25.05.25 Niedziela

Lepe - Totton - 28.51km - 5 godzin i 39 minut - 26.05.25 Poniedziałek

Emsworth i Thorney Island - 22.34km - 4 godziny i 29 minut - 27.05.25 Wtorek

Thorney Island - Bosham - 20.18km - 4 godziny i 7 minut - 28.05.25 Środa



Szwendamy się - Grupa Prywatna







Kommentarer

Bedømt til 0 ud af 5 stjerner.
Ingen bedømmelser endnu

Tilføj en rating
bottom of page