top of page

Hastings - Selsey - 150.89km - 32 godziny i 2 minuty; 09-13.06.25

  • Karolina
  • 18 cze
  • 4 minut(y) czytania

Powrót do domu. Mam dzień może dwa, aby zaaklimatyzować się w warunkach, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistością ostatnich dni. To tak, jakbym przeskoczyła z jednej strefy czasowej w drugą. Rytuał porannego wstawania, ubierania się, pakowania plecaka i ruszania na szlak, zastępuję pracą, krzątaniem się po domu, nadrabianiem zaległości, zakupami, gotowaniem, praniem, tworzeniem planów logistycznych dla rozmaitych projektów. W przerwach przeglądam zwiezione zdjęcia. Selekcjonuję je. Wybieram te, którymi chcę się podzielić, które w jakimś znikomym procencie są w stanie pokazać, co zobaczyłam, czego doświadczyłam, czym byłam otulona. Tym razem się wzruszam. Nie wiem dlaczego. Patrzę na ostatnie pięć dni mojego życia i oczy stają się wilgotne. Działo się tak wiele. Było tak inaczej. Niezliczona ilość nowego była częścią każdego kolejnego kroku. Można powiedzieć, że poranek to poranek, że wieczór to wieczór, że niebo to niebo, a słońce to słońce... że wiatr, który wieje w twarz i trzeba się z nim mocować, może irytować w każdym miejscu, czy to na wyprawie, czy na spacerze po swoim mieście... że dźwięk deszczu brzmi wszędzie tak samo... że morze pachnie identycznie na każdym wybrzeżu. Ale tak nie jest. To wszystko ma szczególny wymiar, bo jest osadzone w czasie, który się nie powtórzy, którego nie można cofnąć, przewinąć w żadną stronę. I to jest ta chwila ulotna. Moment, który najpierw trzymam w dłoniach, a potem chowam do serca.

ree
ree

Zdjęcia pokazują pogodę i niepogodę... drogi, kamieniste plaże, promenady... odcienie morza, czerwcową zieleń, roślinność na południu Anglii... kolorowe murale, architekturę, przystanie i osiedla, gdzie można pod domem zaparkować nie tylko samochód, ale i łódź... klify, latarnie morskie i przestrzenie po horyzont... drogowskazy, których w jednych miejscach była niezliczona ilość i nawet śmietniki zostały wykorzystane przez Coast Path England, a w innych albo ich brakowało, albo ukrywały się i maskowały wśród drzew oraz krzewów. Na to wszystko patrzyłam z szeroko otwartymi oczami. Chłonęłam. Nasiąkałam. Przyglądałam się uważnie.

ree
ree
ree

Ale za kulisami fotek było coś jeszcze. Coś, czego nie potrafię złapać w obraz. Coś, co teraz ze łzami napływa do oczu. To wypatrzone foki, które w całej swojej długiej okazałości przyspieszały rytm mojego bijącego serca. To rozmowy z napotkanymi ludźmi, którzy dzielili się swoimi historiami i swoją pasją patrzenia na świat. To miejsca, w których przysiadaliśmy, aby posłuchać fale uderzające o brzeg, aby przez kilka minut być pośrodku niczego i delikatnie dotykać pustki. To szczęście dziewczynki, która trzymała w ręku różowy balonik i chłopca, który pędził na niebieskim rowerku. To jazda autobusem i przyglądanie się dzieciom w wózkach, które całą sobą przyglądały się wszystkiemu, co napotkał ich wzrok, a w chwili wolnej z fascynacją odkrywały swoje stopy... to, że mogą je dotknąć... że są palce... że można nimi poruszać. To oryginalni ludzie w specyficznych strojach, z kolorowymi włosami, którzy poprzez swój wygląd wyrażają swoje emocje, uczucia, myśli. To lokalne smaki. To atmosfera i klimat miast, miasteczek i wiosek. Nie sposób to wszystko objąć zbyt krótkimi ramionami. Jeszcze trudniej jest to wypuścić z objęć i wtopić się w codzienność czterech ścian.

ree
ree
ree

Intensywność mojego przeżywania kroku, kilometra, drogi była większa, wrażliwsza i bardziej zachłanna niż zawsze. Nasz wyjazd i wędrówka pokrywały się z 11 czerwca, dniem, kiedy obchodzę moje drugie urodziny. 11 czerwca 2018 roku mój świat się nie skończył. On się zaczął. Tego poranka nie pamiętam. Z opowieści wiem, że była karetka pogotowia, szpital, prześwietlenie, intubacja, przewiezienie do szpitala w Liverpool, gdzie sala operacyjna i lekarz już na mnie czekali. Podobno to była kwestia kilku godzin. Zawieszona w poczekalni między życiem a śmiercią. Każdego poranka jestem wdzięczna, że się budzę... że otwieram oczy... że mogę wstać... mogę iść... Wdzięczność mnie nie opuszcza. Mam ją w sobie. Na każdy dzień patrzę jak na szansę, na możliwość, na początek, jak na białą kartkę. Podczas tej wędrówki mijaliśmy sporą ilość tablic informacyjnych Samaritans. Pokonując dystans za dystansem, zastanawiałam się, na jakim końcu świata trzeba się znaleźć, aby stracić pasję życia? Jaką samotnością trzeba być opętanym, aby nie znaleźć w sobie szczęścia i wolności? Co musi się wydarzyć, że człowiek sobie nie wybacza i po prostu znika?

ree
ree
ree

Myślę sobie, że z życiem to trzeba ostrożnie... Należy się nim delektować, dawkować w małych kęsach, przeżuwać powoli, smakować, próbować, urozmaicać. Nie być zachłannym, nie łykać łapczywie, nie rzucać się na wielkie kawałki. Unikać jednolitości, monotonii, powtarzalności. Zachować balans, umiar, odpowiednie proporcje. Wyrobić zdrowe nawyki i nie robić sobie krzywdy. Nie chodzi o to, aby już do końca życia cieszył nas różowy balonik i niebieski rowerek... aby zatrzymać się na odkrywaniu własnych stóp. Chodzi o to, aby iść do przodu w swoim tempie, aby umieć siebie przytulić, zaopiekować się zadrapaniami, aby było nas stać na zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi. Tak krok po kroku, zakręt za zakrętem, miejsce za miejscem, fragment po fragmencie... z otwartością, z pasją, z prostotą... zawsze od nowa.


Brighton - Newhaven - 17.71km - 3 godziny i 46 minut - 09.06.25 Poniedziałek

Brighton - Littlehampton - 39.86km - 7 godzin i 25 minut - 10.06.25 Wtorek

Newhaven - Eastbourne - 28.28km - 6 godzin i 48 minut - 11.06.25 Środa

Eastbourne - Hastings - 29.15km - 6 godzin i 21 minut - 12.06.25 Czwartek

Littlehampton - Selsey - 35.89km - 7 godzin i 42 minuty - 13.06.25 Piątek







Komentarze

Oceniono na 0 z 5 gwiazdek.
Nie ma jeszcze ocen

Oceń
bottom of page