Erskine - Irvine; Ayr - Glenapp - 172.1km - 34 godziny i 49 minut - 10-15.02.25
- Karolina
- 19 lut
- 4 minut(y) czytania
Szkocja po raz trzeci. Ale tym razem taka moja, taka kochana, taka, że nie chciałam jej wypuszczać z ramion. Wtulałam się w nią, wdychałam jej zapach, oczarowana przyglądałam się jej kształtom. Chciałam być blisko. Jak najbliżej. Dotykać. Smakować. Czuć. Podczas tej wędrówki szło się samo. Kolekcjonowane kilometry nas nakręcały. Zapomnieliśmy już, że tak można. Z każdym kolejnym dniem wypełniała nas coraz większa siła i moc. Było prawie, jak za starych czasów, kiedy to nic nie bolało, nic nie uwierało, mało co męczyło. Wszystko to za sprawą wody, z którą szliśmy ramię w ramię. Było jej dużo. Bardzo dużo. Podziwialiśmy jej rozkołysane głębiny i nieobejmowalne przestrzenie. Jakie to wszystko wielkie. Jacy my jesteśmy maleńcy. W końcu mogłam się cieszyć, radować i śmiać. Z tych wszystkich pozytywnych emocji unosiłam się nad ziemią. Byłam nie do zatrzymania. Gdyby ciało nie miało swoich ograniczeń, mogłabym ze szlaku nie schodzić. Było mi cały czas za mało. Chciałam więcej i więcej. Efekt tej całej euforii jest taki, że przeszliśmy 172km z małym groszem. I to bez szarpania się, bez mocowania, bez pchania. Takie postępy to ja rozumiem. Powoli widać naszą obecność w Szkocji. Nie jakieś tam mało widoczne plamki. Pojawiają się na mapie już dłuższe odcinki.



Ukończyliśmy Ayrshire Coastal Path i zapoznaliśmy się z Clyde Coastal Path. Oba szlaki są nie najgorzej oznaczone. Prowadziły nas, dawały wskazówki i poczucie, że idziemy właściwymi drogami, nawet jeśli na to nie wyglądało. Z nimi udało nam się pokonać ruchliwe ulice, kamienisto-skaliste plaże i prywatne farmy. Wypatrywanie znaczków, drogowskazów, albo białych plam namalowanych na skałach odciągało naszą uwagę od zdarzającej się niewygody i przedłużającej się monotematyczności krajobrazowej, a także urozmaicało wędrówkę. Jak dzieci cieszyliśmy się na widok strzałek. Kończąc jeden etap i zaczynając drugi, czuliśmy się jak zwycięzcy. Zabawa w zdobywanie kolejnych poziomów motywowała nas do konsekwentnego stawiania kroków, nawet kiedy teren nie należał do łatwych i przyjemnych, i nasze iście było bardzo ślimacze.


Ta wyprawa to wspomnienie za wspomnieniem... to wschód słońca z zaróżowionymi szczytami wzgórz i uchwyceniem pierwszego promienia słonecznego, który przebił się przez poranne chmury... to milczące wpatrywanie się w oczy lisa... to pędzący przez miasto szczur... to czarna owca w towarzystwie czarnych byków - zastanawialiśmy się jak oni się zaprzyjaźnili... to testowanie naszej odwagi, kiedy musieliśmy przejść przez zagrodę z krowami, które na nasz widok wstawały z pozycji leżącej i podchodziły do nas, aby się przywitać... to porty i przystanie... to malownicze miasta i miasteczka... to nowe smaki i zapachy... to trasa rowerowa 7 i 73, której oznaczenia można było spotkać w najmniej oczekiwanych miejscach... to zimne autobusy, z których wychodziłam zmarznięta jak kostka lodu... to coraz dłuższe dni i pierwsze oznaki wiosny... to piękno bez cieni... to wypatrzone w wodach foki... to pełnia księżyca... to zasypianie z morzem pod powiekami... to szum fal w uszach... to promy i promenady... To wpatrywanie się w drugi brzeg, na którym jeszcze nas nie było... to rozpędzone i głośne A77 i A8... to mroźne wiatry, surowe tereny i dzikie przestrzenie... to stada saren... to podekscytowanie i przyglądanie się wszystkiemu, co było dookoła... to piaszczyste i kamieniste plaże... to podejścia, klify i wzgórza... to zamki, historia i szkocka architektura... to wyspy, wikingowie, ogromne kotwice stojące przy drodze... to spadające płatki śniegu... to wiele doświadczeń i obrazów... to szorstkość budząca wolę walki i przetrwania...



Żal było stawiać kropkę na końcu tego rozdziału i wracać do domu. Wdzięczność, że tyle zobaczyliśmy, przeżyliśmy i osiągnęliśmy, mieszała się ze smutkiem przerwania wędrówki na tym etapie. Wiemy jednak, że powrócimy, że będziemy kontynuować naszą przygodę... nasze poznawanie i odkrywanie... nasze DALEJ. Radość oczekiwania wypełnia codzienność... bo już za chwilę... już za moment... założymy nasze ubłocone buty i staniemy ponownie na szlaku. Szczęście jest czasami tak bardzo prozaiczne. Zwyczajna droga... zwyczajny krok... Tylko tyle i aż tyle.



Ten rok wędrówki dookoła Wielkiej Brytanii trzyma nas w lekkim napięciu. Plan był, aby rocznie robić minimum 3000km. Pierwszy rok zakończył się zgodnie z oczekiwaniami, ale drugi zamieszał się z rzeczywistością, życiem codziennym, oraz uszczerbkami na zdrowiu. Nasz wynik kilometrowy wygląda mega słabo. W lipcu, miesiącu, kiedy rozpoczęliśmy projekt, powinniśmy mieć na koncie 6000km. Na chwilę obecną mamy 3955.69km. Brakuje nam jakieś 2000km. Zostało 5 miesięcy. Szans chyba nie mamy, aby nadgonić brakujący dystans. Wiem, że z nikim się nie ścigam, że nikt mnie nie rozlicza z odległości, że robię to dla siebie. Ale właściwe tempo i wiatr we włosach potrafią uzależnić. Ta radość z postępu... to poczucie własnej siły i sprawczości. Te elementy motywują najmocniej. Sprawiają, że zwyczajny człowiek robi niezwyczajne rzeczy.
Ardrossan - Irvine -18.64km - 3 godziny i 52 minuty - 10.02.25 Poniedziałek
West Kilbride - Ardrossan - 6.9km - 1 godzina i 15 minut - 10.02.25 Poniedziałek
Hunterston - West Kilbride - 10.05km - 2 godziny i 8 minut - 10.02.25 Poniedziałek
Ayr - Girvan - 39.54km - 9 godzin i 5 minut - 11.02.25 Wtorek
Largs - Wemyss Bay - 10.34km - 2 godziny i 6 minut - 12.02.25 Środa
Hunterston - Largs - 8.44km - 1 godzina i 35 minut - 12.02.25 Środa
Wemyss Bay - Port Glasgow - 26.39km - 4 godziny i 51 minut - 13.02.25 Czwartek
Glenapp - Girvan - 36.73km - 7 godzin i 27 minut - 14.02.25 Piątek
Port Glasgow - Erskine - 15.07km - 2 godziny i 30 minut - 15.02.25 Sobota
Kommentare